Dziś przychodzę do Ciebie z przypadkiem wprost z mojego gabinetu.
Ale zacznijmy od początku…
Jakieś dwa lata temu do mojego gabinetu wszedł dobrze zbudowany 37-letni mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka dało się o nim powiedzieć, że jest wysportowany i mocno dba o siebie. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że studenci mogliby się uczyć na nim anatomii poszczególnych mięśni. 🙂
Z wywiadu wynikało, że ma pracę głównie siedzącą. Jednak często odbywa różne spotkania, podczas których zazwyczaj stoi. Zgłosił się do mnie, ponieważ od roku występowały u niego bóle w odcinku lędźwiowo-krzyżowym, piersiowym i szyjnym.
Najmocniej narzekał jednak na bóle międzyłopatkowe, które – jak sam mówił – potrafią go totalnie rozłożyć po niecałych 4 godzinach pracy przy komputerze. Wtedy też najchętniej by się już położył, podczas gdy ma jeszcze kolejne kilka godziny pracy…
Niestety to nie koniec, ponieważ występowały również bóle stóp i kolan. A na kilka tygodni przed wizytą u mnie – doszedł ból barku, który wyłączył go z jakiejkolwiek aktywności.
Brak aktywności = problemy? Nie do końca…
Czytając to wszystko, możesz założyć, że najpewniej wszystkie te dolegliwości wynikają z pracy siedzącej. Jednak, jak się okazało po kolejnych pytaniach wywiadu – pacjent nie prowadził aż tak “siedzącego” trybu życia, jak mogłoby się wydawać.
Od zawsze biegał, aczkolwiek robił to zdroworozsądkowo, czyli od 3 do maksymalnie 7 km dziennie. Do tego chodził na boks, siłownię i trampoliny, czyli aktywności było naprawdę dużo.
Okazało się, że wszystko było dobrze do momentu, aż doznał skręcenia stawu skokowego (stało się to mniej więcej rok wcześniej). Wtedy też miał założony stabilizator, który nosił 4 tygodnie. W tym czasie nie wykonywał aktywności, do których jego ciało było przyzwyczajone.
Co prawda pracował zdalnie, ale za to starał się zmieniać często pozycje. Wiedziałam, że rozmawiam ze świadomym człowiekiem, który poważnie traktuje swoje zdrowie i stara się o siebie dbać.
Nawet w czasie gdy przez uraz stawu skokowego nie mógł trenować na 100%, to i tak starał się ćwiczyć, m.in. obręcz barkową, mięśnie pośladkowe, czworogłowe uda, czy brzuch.
Powrót do pełnej aktywności i początek serii problemów
Wreszcie, kiedy staw skokowy się zregenerował, a mój pacjent mógł wrócić do aktywności – pojawiły się problemy.
Za każdym razem po treningu biegowym, czy trampolinach, wracał do domu kompletnie “zajechany”. Treningi powodowały, że pojawiał się ból mięśniowo-stawowy, zupełnie inny, niż “zakwasy” mięśni. I to do tego stopnia, że kolejne 2-3 dni nie było mowy o żadnych, nawet najlżejszych treningach.
Początkowo sądził, że pewnie przesadził z aktywnością po kilkutygodniowym czasie „przestoju” spowodowanego urazem stawu. Postanowił więc zmniejszyć intensywność oraz obciążenia, ale pomimo tych zmian – ból nadal występował.
W kategorii VAS pacjent określał jego odczuwanie na 7-8 w dziesięciostopniowej skali. Niestety często kończyło się to tym, że brał leki przeciwbólowe, co wcześniej się mu nie zdarzało.
Wizyta u fizjoterapeuty – czy przyniosła poprawę?
Wreszcie pacjent postanowił poszukać pomocy u fizjoterapeuty, aby dowiedzieć się, co się mu konkretnie stało. Wyobraź sobie, jakie to musiało być frustrujące dla tego człowieka. Do tej pory prowadził aktywne życie, a teraz jeden trening potrafi go wykończyć.
Diagnoza fizjoterapeuty: zwiększona ruchomość stawów i duże restrykcje powięziowe.
Zalecenie: raz w tygodniu terapia powięziowa, czyli łącznie 4 razy w miesiącu.
I faktycznie, na skutek wdrożonej terapii codzienny ból zmniejszył się do 2/10, ale niestety po treningach znowu zwiększał się do 8/10.
Z racji, iż dotychczasowe działania niewiele pomogły, włączone zostały dodatkowo ćwiczenia głębokiej stabilizacji. Fizjoterapeuta stwierdził, że skoro ma do czynienia z osobą wysportowaną, to warto ją trenować w pozycjach funkcjonalnych (wysokich). Było siedzenie na piłce, stanie na dwóch i jednej nodze na berecie i doszli nawet do momentu… stania na piłce.
Jednak ból nadal nie ustępował, co powodowało narastającą frustrację i bezsilność u mężczyzny. Nawet zaczął zauważać u siebie początki kinezjofobii, czyli lęku przed bólem spowodowanym ruchem.
Widząc, że większych postępów brak, fizjoterapeuta odesłał naszego pacjenta na badania, co uważam za świetny ruch.
Wskazówka: Pamiętaj, że w pewnym momencie, kiedy terapia nie przynosi zamierzonych rezultatów, powinna nam się zapalić czerwona lampka i warto pomyśleć o skierowaniu na specjalistyczną diagnostykę.
Co wykazały specjalistyczne badania?
W ogólnych badaniach krwi nic nie wyszło. Z kolei w badaniach obrazowych pojawiło się jedynie lekkie obniżenie krążków międzykręgowych, ale bez ucisku na korzenie. W badaniu neurologicznym – również nic nie stwierdzono.
Tak naprawdę ciężko byłoby się do czegoś przyczepić. Wykonano jeszcze badania w kierunku boreliozy oraz pacjent przeszedł diagnostykę na oddziale reumatologii.
Nadal nic…
Nietypowe objawy hipermobilności, o których większość osób nie pomyśli
Do mnie trafił po 9 miesiącach od rozpoczęcia współpracy z fizjoterapeutą, kiedy do zestawu dołączył wspomniany wcześniej bark.
Mężczyzna był autentycznie załamany i gdy trafił do mojego gabinetu, od ponad 3 tygodni był przyjmował antydepresanty…
Nie mógł uwierzyć, że on, czyli osoba, która zawsze o siebie dbała i uprawiała sport – teraz czuje się jak człowiek w podeszłym wieku! Na domiar złego, nikt nie potrafi mu pomóc.
W trakcie badania okazało się, że pacjent ma znaczną wadę zgryzu. Do tego doszły zaburzenia w ruchowej części narządu żucia, czyli trzaski, przeskakiwanie itp.
Miał też zablokowanie stawu krzyżowo-biodrowego, poza którym w narządzie ruchu nie było żadnych większych zaburzeń.
Jeśli chodzi o same stopy, to oprócz wiotkości, była to stopa Mortona – bardziej wyrażona po prawej stronie niż po lewej.
Na podstawie wywiadu, objawów psychodepresyjnych, jak i skórnych – stwierdziłam zespół hipermobilności konstytucjonalnej.
Jaką terapię zastosowałam i co innego zrobiłam?
Ponownie zaleciłam pacjentowi ćwiczenia mięśni głębokiej stabilizacji. Oprócz tego ćwiczenia na specjalnym fotelu PAAM w naszym ośrodku (Ośrodek Natura w Busku-Zdroju). Wdrożyłam również terapię stawów skroniowo-żuchwowych i odcinka szyjnego oraz zabiegi fizykoterapii.
Poza tym uświadomiłam go, że jego dolegliwości mają określoną przyczynę i jest nią zespół hipermobilności konstytucjonalnej, czy też zespół zaburzeń w spektrum hipermobilności (HSD).
Ponadto wytłumaczyłam, dlaczego dotychczasowa terapia nie przynosiła rezultatów.
Ważne: W HK, zanim przystąpimy do rozluźniania (terapia powięziowa) trzeba skupić się na zbudowaniu solidnej, mięśniowej stabilizacji, co pozwoli zwiększyć tolerancję obciążeń statycznych (praca siedząca).
Być może zastanawiasz się teraz, dlaczego wcześniej takie objawy nie dały o sobie znać, skoro mężczyzna miał już 37 lat.
Otóż, dopóki jego aktywność treningowa była na wysokim poziomie, to mięśnie pełniły funkcję stabilizatora ciała. Jednak wystarczyło zaledwie częściowe unieruchomienie na kilka tygodni z powodu urazu stawu skokowego, żeby uwydatniły się objawy hipermobilności konstytucjonalnej.
Diagnoza to dopiero początek…
Jak już wiesz, pacjent ten był na etapie objawów depresji, co powodowało, że do każdej kolejnej propozycji leczenia, miał mocno zdystansowany stosunek.
Musiałam nie tylko przekonać go do tego, żeby mi zaufał. Wyzwaniem było przede wszystkim to, aby osoba, która do tej pory podnosiła ciężary i robiła salta na trampolinach – wykonywała (w jego mniemaniu) żmudne i nudne ćwiczenia stabilizacyjne i oddechowe.
I często jest tak, że w terapii osób hipermobilnych nie jest najcięższa sama diagnoza. O wiele trudniej jest przekonać pacjenta do tego, aby ponownie zaufał oraz krok po kroku wykonywał wszystkie zalecenia i ćwiczenia. A te, jak wspomniałam, niestety nie należą do jakichś super efektownych, za to są niezwykle skuteczne.
Chcesz skuteczniej diagnozować hipermobilność i poszerzyć swoją wiedzę w tym kierunku?
O tym, jak rozpoznawać nietypowe objawy hipermobilności konstytucjonalnej oraz wdrażać odpowiednią terapię – mówię więcej na moim kursie.
Jeśli więc czujesz, że przydałaby Ci się taka wiedza, to warto kliknąć poniżej i sprawdzić, bo wierz mi – niewiele osób potrafi skutecznie rozpoznać HK.
A jak pokazuje przypadek powyżej, cierpienie niewłaściwie diagnozowanych pacjentów jest ogromne i doprowadza ich często na skraj depresji.