Nigdy nie traktowałam błędów w kategoriach porażki. Wiem, że nie ma ludzi nieomylnych, a każda pomyłka może mnie uwrażliwić na problemy, jakich wcześniej nie zauważałam.
W pracy fizjoterapeuty jest to niezwykle istotne – umiejętność wyciągania lekcji z popełnionych błędów sprawia, że stajemy się lepszymi specjalistami – wiemy, jak pomagać skuteczniej.
Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że niekoniecznie muszę uczyć się na własnych błędach. Ty również nie. Czasami wystarczy posłuchać kogoś, kto ma to już za sobą i wyciągnąć wnioski.
Bez stresu i lęku, że pacjent wróci z tym samym problemem. Dlatego dziś dzielę się z Tobą swoimi błędami. Bo wiem, że mogą one wpłynąć pozytywnie na Twoją pracę.
Oto pięć błędów, które popełniłam jako fizjoterapeutka.
I wcale się ich nie wstydzę.
Błąd #1: Brak planu i komunikacji z pacjentem
Być może wiesz, że część mojej pracy opiera się na długotrwałej współpracy z pacjentem uzdrowiskowym.
Przebywają oni ze mną przez tydzień, dwa, a czasem trzy. Zdecydowana mniejszość pacjentów to osoby miejscowe, korzystające z terapii cyklicznych.
I kiedyś moje myślenie było wyłącznie nastawione na konkretny cel. Sądziłam, że skoro mam pacjenta przez tak krótki czas, muszę pomóc mu w dolegliwościach, z jakimi się do mnie zgłosił.
Przykład: gdy pacjent przyszedł do mnie z bólami stawu kolanowego, robiłam wszystko, by jak najszybciej terapia przyniosła efekty zmniejszające wyżej wspomniany ból.
Ale, jak zapewne wiesz, przyczyna dolegliwości NIE zawsze jest w miejscu bólu.
Wtedy, gdy tylko zauważyłam, w czym konkretnie tkwi problem, rozpoczynałam terapię – często „daleko” od bolącego kolana.
W czym tkwi błąd? Nie tłumaczyłam pacjentowi o tym, dlaczego to robię.
Owszem, w mojej głowie pojawiała się konkretny zestaw kroków – usystematyzowanych i nastawionych na cel.
Jednak mój pacjent był zdezorientowany, bo nie przedstawiałam mu kolejności wykonywanych przeze mnie czynności i nie pomagałam w zrozumieniu ich. Nie przestawiałam mu również krótko- i długoterminowego planu.
Zatem robiłam swoje, ale pacjent był jakby obok tego wszystkiego.
Jak pojęłam swój błąd?
Gdy mój ojciec (lekarz rehabilitacji i terapeuta manualny), z którym wtedy pracowałam, uległ wypadkowi, połamał się i nie mógł czynnie pracować, stałam się jego rękoma. To właśnie wtedy poznałam strukturę pracy, z której korzystam do dziś. Dowiedziałam się, jak rozpisywać plan pacjenta, w jaki sposób i na jakich etapach tłumaczyć mu wykonywane czynności, ale także jak rozmawiać z nim podczas wywiadu i na każdym etapie pracy z pacjentem.
Błąd #2: Nadmierna Empatia (i jak może Ci przeszkadzać w pracy)
Jak to empatia ma być błędem?!
Przecież każdy z nas chce mieć lekarza, który podejdzie do naszych problemów empatycznie.
Tak, to prawda. Jednak moja empatia i chęć niesienia pomocy musiała zostać odrobinę pohamowana. Wszystko po to, abym mogła pomagać pacjentom tak, by zyskiwali oni dokładnie to, czego ode mnie oczekiwali.
W czym tkwił błąd?
Na pewnym etapie swojej pracy miałam w zwyczaju zalewania pacjenta wszelkimi informacjami na temat jego dolegliwości, by jak najbardziej go „oświecić”. Chciałam robić z nim wszystko od razu, by móc jak najszybciej osiągnąć efekt i oszczędzić mu bólu.
Jednak praca z pacjentem wymaga zaangażowania i czasu – warto krok po kroku przeprowadzać go przez cały proces diagnostyki oraz leczenia. Dzięki temu skuteczniej przyswaja on informacje i rozumie, dlaczego należy trzymać się zaleceń.
Jak pojęłam swój błąd?
Oczywiście dzięki moim wspaniałym pacjentom, którzy dzielili się ze mną odczuciami po wizytach. Niektórzy mówili wprost: „Nie wiem, co robić”.
Zaczęłam więc bardziej systematyzować swoją pracę i podchodzić do niej z „zimną głową”.
Przekazywałam pacjentowi tylko główne wytyczne na kartce. Do tego wprowadzałam proste ćwiczenia w ograniczonych ilościach, by nie wymagać od nikogo zbyt długotrwałej pracy. Bo wiedziałam, że i tak nie zostanie ona wykonana, a zatem nie przyniesie efektów.
Błąd #3: Język, czyli jak mówić, aby nas ROZUMIANO
W całej swojej karierze pracowałam w kilku miejscach, w tym także w Wojskowym Instytucie Medycznym. Dało mi to naprawdę wiele pod względem doświadczenia i wiedzy – uwielbiam pracę naukową. Ale jednocześnie sprawiło, że w pracy zawodowej zaczęłam popełniać kolejny błąd.
Widzisz, z racji, że moja ówczesna praca odbywała się „w warunkach klinicznych”, to język, jakim się posługiwałam, był odizolowany od rzeczywistości.
W czym tkwił błąd?
Wyobraź sobie, że mówisz do pacjentki „w Pani przypadku musimy wykonać potrójną artrodezę stawu skokowego”.
Jak myślisz, jaka będzie reakcja?
Zapewne zobaczysz zdezorientowaną minę, która wyraża pojawiający się w jej głowie ogromny znak zapytania.
Ale jeśli pacjent usłyszy, że przy tak zniszczonym stawie skokowym konieczne będzie operacyjne usztywnienie, by nie ulegał on ciągłemu podwichnięciu – nagle staje się to dużo łatwiejsze do zrozumienia.
Z racji, że fizjoterapeuci i lekarze w ogóle pracują w specyficznym środowisku, nasz język ulega pewnym zmianom.
Wtedy, łatwo we współpracy z pacjentem zapomnieć, że nie rozmawiamy ze specjalistą, ale z człowiekiem, który nie uczęszczał na te same studia, co my i nie przeszedł tych wszystkich kursów. Posługujemy się językiem fachowym, bo jest wygodny dla nas. Jednak niekoniecznie dla innych.
Jak pojęłam swój błąd?
Po raz kolejny pomogli mi w tym pacjenci. Gdy prosiłam o wykonanie odwiedzenia w stawie biodrowym lub rotacji zewnętrznej – widziałam miny wyraźnie świadczące o tym, że pacjenci nie mieli pojęcia, co zrobić.
Nie byłam w stanie im pomóc, bo mnie nie rozumieli. Szybko pojęłam, że muszę mówić inaczej i tłumaczyć krok po kroku, jeśli jest to konieczne.
Teraz już się nie zapominam, jednak pozbycie się tego nawyku wcale nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Błąd #4: Diagnoza na podstawie objawów
Tak, wiem – niejednokrotnie mówiłam już, że działanie na objawach jest błędne, ale… ten wniosek nie wziął się znikąd, tylko właśnie z własnego doświadczenia.
Opierając się wyłącznie na widocznych objawach, nie da się najczęściej rozwiązać prawdziwego problemu, który tkwi głębiej.
Weźmy na przykład przywołany przeze mnie wcześniej ból kolana. Ból jest objawem i oczywiście należy się go pozbyć – nikt z nas nie chce, by pacjent cierpiał. Jednak minimalizowanie bólu jest rozwiązaniem krótkotrwałym, które tak naprawdę nie poprawi stanu chorego, a jedynie zakryje sygnał od ciała, które mówi wyraźnie, że coś jest z nim nie tak.
W czym tkwił błąd?
Myślę, że w moim ówczesnym braku doświadczenia, ale także próbie niesienia pomocy pacjentowi jak najszybciej (o tym też wspomniałam wyżej).
Każdy specjalista od czegoś musi zacząć swoją praktykę – ja również byłam młoda i niedoświadczona. Obecnie widzę, że nie mogłabym pomagać pacjentom w ten sam sposób, co kiedyś – byłabym nieskuteczna.
Leczenie objawów pomogłoby mi jedynie w wyeliminowaniu jednego problemu, jaki pacjentowi wydaje się najważniejszy. Tymczasem, to nie pacjent powinien się zastanawiać, dlaczego boli. To moje zadanie. Teraz już to wiem.
Jak pojęłam swój błąd?
Na szczęście moja „przygoda” z działaniem na objawach była krótka. Dość szybko zauważyłam, że pacjenci wracają, gdyż ich problem wcale nie zniknął.
Teraz kiedy słyszę, że chory uskarża się na długotrwały ból kolana, wiem, że mogę zrobić wiele. Powinnam na przykład obserwować chód pacjenta, zbadać go na macie, przeprowadzić testy dynamiczne na podoskopie, zrobić dynamiczną odbitkę na plantografie. Wszystko, aby zobaczyć, czy stopa może być prowokatorem tych dolegliwości. Przyczyna jest teraz tym elementem, który zawsze próbuję dostrzec w przypadkach swoich pacjentów.
Błąd #5: Ta jedna „magiczna metoda” – dałam się zindoktrynować
Wiem, że może to brzmieć dość niecodziennie, jednak i Ty być może również znasz ten stan. To ta chwila, kiedy kończysz jakiś kurs i ogarnia Cię euforia, bo już nareszcie wiesz, co masz robić.
Ja również tak się czułam. Doskonałym przykładem jest metoda McKenziego, która jakiś czas temu była bardzo popularna. Wtedy każdy fizjoterapeuta chciał leczyć swoich pacjentów, korzystając właśnie z tej metody.
W żadnym wypadku nie sugeruję, że ta terapia jest zła! Uważam, że jest świetna, ale tylko wtedy, gdy dobierzemy ją do problemu, dla jakiego jest ona przeznaczona.
Żeby metoda McKenziego się sprawdziła, musimy mieć do czynienia z czynnym konfliktem dyskowo-korzeniowym. Nie zadziała jednak w przypadku zablokowania stawu krzyżowo-biodrowego, stawów międzywyrostkowych czy podrażnienia więzadeł międzykolcowych.
W czym tkwił błąd?
Tak samo, jak wielu innych fizjoterapeutów, wydawało mi się, że istnieje coś takiego jak metoda doskonała. Ten jeden sposób na pomaganie pacjentom, który nigdy nie zawodzi.
Podobnie czułam się, gdy skończyłam cały cykl szkoleń metodą Kaltenborna i byłam nim zachwycona. Zwłaszcza że Kaltenborn szczegółowo omawia każdy staw, jego kierunek, pozycje do badania i mobilizacji.
Czy jednak mobilizacja zawsze jest dobrym wyjściem? Oczywiście, że nie.
Jak pojęłam swój błąd?
Uczyłam się dalej, nie pozostawałam wierną wyznawczynią jednej metody. To, że sięgałam do kolejnych kursów, książek i materiałów, dało mi możliwość spojrzenia na fizjoterapię jako na całość.
Teraz już wiem, że nie mogłam być specjalistką jednej metody, bo mój pacjent zasługuje na to, by traktować go indywidualnie – zgodnie z jego potrzebami, a nie tym, co ja chciałabym robić.
Do zapamiętania dla Ciebie
Jak widzisz, moje błędy są dość klarowne, potrafię je skategoryzować, wskazać przyczynę oraz rozwiązanie.
Ale nie zawsze jest to możliwe od razu i nie ma w tym nic złego. Najważniejsze, by pozostawać otwartym na możliwość, że się w czymś mylimy, że nie mamy monopolu na rację.
Takie podejście jest kluczowe w każdym zawodzie, a w pracy z pacjentami – wręcz niezbędne.
Nabranie zawodowej POKORY jest często kluczem do sukcesu, którego z całego serca Ci życzę!
A Ty, jakie masz wnioski po latach pracy? Koniecznie podziel się w komentarzu poniżej…
Napisz, jak to wygląda u Ciebie i czy teraz, mając większe doświadczenie – czujesz, że można było coś zrobić inaczej. Daj znać, jakie skutki były takich, a nie innych decyzji, bo wierzę, że to pomoże nam wszystkim jeszcze lepiej pomagać pacjentom i pracować z większą satysfakcją! 🙂